Czas na łąki kwietne na terenach WSM
Historia zaskakuje. Tego lata mieliśmy podziwiać radosne, kwietne łąki. Któż ze stołecznych radnych, którzy 4 lipca 2019 przyjęli proekologiczną „Strategię adaptacji do zmian klimatycznych dla m. st. Warszawy do roku 2030 z perspektywą do roku 2050” mógł się spodziewać, że realizacja tego planu, na skutek pandemii Covid-19, stanie już w marcu 2020 pod znakiem zapytania. Na szczęście udało się. Znakomity pomysł w ramach tej „Strategii” – łąki kwietne jako alternatywa dla trawników – nie doznał opóźnień. Na Żoliborzu i Bielanach pojawiło się trochę łąk, a każda z nich to rewelacja. Nadal jest ich jednak za mało.
Tym bardziej, że w pobliżu Żoliborza leży centrum warszawskiej wyspy ciepła – dzielnica Śródmieście. Temperatura w upalne dni może tam być o sześć stopni wyższa niż poza miastem. Dlatego zakładanie łąk kwietnych jest tak ważne, gdyż osłabia negatywne skutki zmian klimatycznych.
Wprowadzenie do miasta łąk było już wcześniej z tego względu popularyzowane na Zachodzie, a w szczególności w kraju strzyżonych trawników – Wielkiej Brytanii. Jedną z ciekawszych inicjatyw z tym związanych podjęła w Polsce Fundacja Łąka, współpracująca z 40 miastami. W Internecie można też spotkać firmy marketingowe, które zapewniają pełną obsługę „know-how” w tym zakresie.
Autor przeprowadził w związku z proponowaną inicjatywą miniankietę wśród mieszkańców, co do zasadności wprowadzenia łąk kwietnych na wybranych terenach WSM. Charakterystyczne było, iż zanim podczas ankiety doszedł do meritum, dość często poruszana była w sposób krytyczny sprawa koszenia trawy, żywopłotów, ogławiania i wycinania drzew, karmienia ptaków. Wszyscy jednak rozmówcy uznali, że „łąki kwietne” to świetny pomysł. Że warto spróbować. Niektórzy z rozmówców widzieli już łąki, które pojawiły się na Żoliborzu. Chwalili się nawet, że nauczyli się ze stojącej obok tablicy nazw znajdujących się na łące roślin.
I zaczęli wymieniać, konkurując ze sobą, kto więcej nazw zapamiętał. A więc padły nazwy: żmijowiec zwyczajny, maruna bezwonna, ślaz dziki, czarcikęs łąkowy, dziewanna pospolita, kąkol polny, złocień zwyczajny.
Sądzę, że nadszedł czas, by Spółdzielnia przymierzyła się do realizacji tego pomysłu.
Obudzić człowieka natury w człowieku kultury
Wiadomo, że tereny będące w gestii WSM charakteryzują się dużą bioróżnorodnością i urozmaiceniem. Tu należy wspomnieć architektkę Barbarę Brukalską, która była twórczynią zielonej, ekologicznej estetyki urbanistycznej naszych osiedli – wciąż kontynuowanej. Można, spacerując po WSM, podziwiać trawniki, kwietniki, ogródki przydomowe, żywopłoty, krzewy, krzewinki, drzewa, elementy założeń ogrodów, parków – tworzących zróżnicowane biocenozy. Proszę o wybaczenie, ale tekst dotyczący ekologii, czyli nauki badającej organizmy w ich środowisku i dotyczący sozologii, czyli nauki o ochronie środowiska wymaga zamieszczenia, choćby najkrótszego, słowniczka. A więc biocenoza to zespół populacji organizmów roślinnych, zwierzęcych i mikroorganizmów danego środowiska, należących do różnych gatunków, ale powiązanych ze sobą różnorodnymi czynnikami ekologicznymi i zależnościami pokarmowymi, tworzących całość. Dla biocenozy środowisko nieożywione, fizyczne tworzy biotop (między innymi budynki, należące do naszej Spółdzielni). Zaś razem biocenoza i biotop tworzą ekosystem. Biocenoza miasta jest nazywana urbicenozą. Każdy gatunek w biocenozie zajmuje swoje miejsce, wykonuje swój „zawód”. Inny „zawód” wykonują rośliny, inny zwierzęta, czyli zajmują inną niszę ekologiczną.
Zrozumienie wzajemnych relacji w biocenozie jest istotne ze względu na niszę ekologiczną, jaka zajmuje gatunek ludzki. Nisza wytworzona przez człowieka jest na tyle ogromna i inwazyjna, że należałoby ją nazwać antropocenozą. Człowiek bowiem ma niszczycielski wpływ na przyrodę, wyczerpuje naturalne zasoby środowiska. Czy łąki kwietne w mieście, ich feeria barw i zapachów, ruchliwych owadów i ptaków obudzi człowieka natury w człowieku kultury?
Wracając do kwestii wizji zieleni i szerzej przyrody w kształtowaniu się osiedli WSM, należy stwierdzić, że balansowała ona na granicy krajobrazu zabudowanego i naturalnego, ukazując bliskość natury i kultury, nie antropocenozy. Pozwoliła spojrzeć odkrywczo na doświadczenie natury, tworzenie z nią relacji, współistnienie, a także na snucie refleksji o działaniu w zurbanizowanym środowisku, kulturze jako części ekosystemu. Wszak człowiek jest dzieckiem natury. Czas płynie. Ileż dobrego współcześnie zawdzięczamy naszym miejscowym ekologom, także z WSM. W zetknięciu z rzeczywistością w WSM z kwestią przyrody, to prawda, bywało różnie. Na pewno nigdy nie brakowało dobrych chęci. Mimo wszystko uczono się nawet na błędach. Mozolnie zdobywano doświadczenie. Muszę jednak napisać, że ostatnio jest z tym o wiele lepiej.
Im więcej jest w naszym otoczeniu drzew, krzewów i trawników, tym bardziej dostępny jest ludziom tlen. A teraz do tego katalogu należy dodać łąki kwietne. Oczywiście, jedne gatunki drzew rosną setki lat, o innych w podręcznikach dendrologii napisano, że trzeba je wyciąć po 30-40 latach. W końcu trzeba wspomnieć o pieniądzach – im zieleń jest bardziej naturalna, tym jest trwalsza i tańsza w pielęgnacji. W tym momencie chciałbym przypomnieć inicjatywę ekologów z lat siedemdziesiątych, która jest jakby zapowiedzią łąk kwietnych. Otóż ich namiastką było pozostawianie w kąciku terenu niewielkiego obszaru porośniętego chwastami, który miał go wzbogacić gatunkowo. Zachwaszczony kącik miał się stać siedliskiem owadów, a także innych zwierząt: żab, ropuch, zaskrońców, rzęsorków i jeży. Owady miały przyciągać ptaki. Wnosił urozmaicenie, miłe dla oczu i uszu zmiany. Widziałem takie zakątki. Rzeczywiście można tam było podpatrywać przyrodę, rozmyślać, odpoczywać….
W Polsce kosimy ponad 750 tysięcy hektarów trawników
W ramach realizacji kwietnych łąk postulowane jest zastępowanie monokulturowych trawników bylinami oraz wielogatunkowymi gatunkami traw. W założeniu ma to być łąka półnaturalna, wymagająca pielęgnacji, podlewania i czasem podsypania nawozu. Maksymalnie trzeba ją kosić dwa razy do roku. A więc jest tańsza w utrzymaniu. Przypominam: w Polsce kosimy ponad 750 tysięcy hektarów trawników. To więcej niż cała powierzchnia aglomeracji warszawskiej. Zużywamy w tym celu 37 milionów litrów paliwa, płacąc za to około dwa ma miliardy złotych (za Maciej Podyma – Fundacja Łąka). Łąki kwietne od zwykłych łąk różnią się tym, że oparte są na mieszankach nasion, w których ograniczono trawy na rzecz roślin kwitnących. Wysiewane są przede wszystkim w miastach. Większa ilość kwiatów przyczynia się do zwiększenia populacji zapylaczy. Zestawy roślin, z założenia, mają być odporne na trudne warunki – chłód i suszę. Kombinacji mieszanek jest bardzo wiele. Do ich sporządzenia używane są nasiona co najmniej 300 roślin. W jednej mieszance może być od kilkunastu do kilkudziesięciu gatunków nasion. Do wyboru, do koloru. Oferowane są zestawy tworzące łąkę antysmogową, miododajną, przydrożną, przytorową…
Łąki kwietne nie wymagają dla ochrony pestycydów. Oszczędzamy na podlewaniu i wynagrodzeniu firmy wykonującej koszenie. Łąka potrafi wchłonąć dwa razy więcej wody niż trawnik. Łąki mają nawet 25 razy głębsze korzenie niż trawnik. Na skoszonym trawniku ginie w upale wszystko, łącznie z mikroorganizmami bytującymi w wierzchniej warstwie gleby. Mikroklimat łąki chroni zamieszkujące ją organizmy. Łąka kwietna jest schronieniem dla około 300 gatunków zwierząt: małych ssaków, gadów, płazów, owadów oraz zapylaczy. Mieszkające tam jeże, wiewiórki i inni mieszkańcy są zabójcami kleszczy. Ponadto bujne, pachnące zioła stanowią dla tych pajęczaków większą przeszkodę niż trawnik. Według wyliczeń (za Maciej Podyma – Łąki kwietne) koszt utrzymania 10 hektarów łąki kwietnej jest sześć razy mniejszy niż trawnika.
Jaką łąkę chcemy mieć przed oknem?
Łąka tworzy kwietne mozaiki, które są najpiękniejsze w czerwcu i lipcu. Bogactwo łąk kwietnych, o czym jednak trzeba pamiętać, należy w dużej mierze od klasy bonitacyjnej gleby, na której są wysiewane. Na ubogiej w składniki odżywcze glebie nie wyrośnie nam, bez dodawania nawozu, bujna łąka. Jednak efekty i tak będą ciekawsze, niż gdyby rósł tam cherlawy trawnik.
Najpiękniej łąki wyglądają właśnie teraz, w czerwcu i lipcu. Czasem rośliny sięgają już do pasa. Niektórym być może przypomną się opisy przyrody z „Nad Niemnem” Elizy Orzeszkowej.
Przypuszczam, że większość Czytelników choć trochę rozpoznaje rośliny i zwierzęta łąkowe. Tych, których zainteresowałem, kieruję do Internetu, by w swoim zakresie spróbowali rozwiązać łamigłówkę, jaką łąkę kwietną chcieliby mieć przed swoimi oknami i mijać podczas spacerów. Mogą mieć udział w ten sposób, choć trochę, w ukształtowaniu tego skarbu krajobrazu – łąki – wspólnego naszego dobra.
Jedyne przed czym przestrzegam, to to, żeby łąka w mieście nie stała się naszym warzywniakiem lub apteką. Niestety zatrucie środowiska jest tak duże, że toksykolodzy mają w związku z roślinnością miejską duże pole do popisu. W innych, nieskażonych okolicach i okolicznościach, powiedziałbym: smacznego! – ale nie w Warszawie. To już jest materiał na zupełnie odrębny tekst.
W związku z wprowadzaniem łąk kwietnych może nas mieszkańców spotkać jeszcze szereg przemiłych niespodzianek.
Władysław Głowala
Wywiad ukazał się w numerze 3/2020 Życia WSM