– Marię Kownacką poznałam w latach 60., kiedy zaczęłam pracę w Domu Kultury na Żoliborzu. Dziś prowadzę jej Muzeum. Nasza Izba ma już ponad 30 lat. Co roku mamy bardzo wielu gości – mówi Anna Gruszczyńska z Muzeum Izby Pamięci Marii Kownackiej.
Pierwsza część wywiadu ukazała się w kwietniowym wydaniu „Życia WSM”.
W książce Olgi Szmidt opisana jest miłość Kownackiej do tworzenia lalek. Chodziła po Żoliborzu z pacynkami na rękach i uśmiechała się do dzieci, opowiadała im dowcipy.
Dla nas wszystkich, żoliborzan, pani Maria była sąsiadką. Była osobą, która bardzo interesowała się ludźmi, ale chciała też, żeby ją zauważono. I żeby doceniono jej działania. Z wielką przyjemnością rozmawiała ze spotkanym dzieckiem czy jego rodzicami. Do tej pory mamy w muzeum lalki, które grały w teatrze „Baj”. Pozwalamy dzieciom w trakcie zajęć – stworzyliśmy taką miniscenkę za zasłonką – grać tymi laleczkami.
Społeczność Żoliborza akceptowała takie zachowania czy uznawała je za pewne dziwactwo?
Bardzo nam się wszystkim pani Maria podobała. Każdy się cieszył ze spotkania z nią. My nie odbieraliśmy tego jako dziwacta, to była nasza pani Maria. Kupowała w tym samym sklepie, chodziła do tego samego parku, pracowała w tym samym domu kultury. Jak robiliśmy święto dziecka, to pełno było pomysłów pani Marii. A był zwyczaj, że na święto dziecka każda kolonia była dekorowana przez dzieci. Były pochody z muzyką, strojami. Frajda wielka. Dzieciakom się to bardzo podobało. Dorośli się włączali, czyścili podwórka, gospodarze kolonii, wszyscy razem tworzyli atmosferę tego dnia.
W którymś momencie Kownacka zaczęła tworzyć bajowy świat w rzeczywistości, gdy kupiła „Plastusiowo”.
„Plastusiowo” nabyła po wizycie w szkole w Łomiankach i turystycznej przygodzie w kole PTTK Renciści i zwiedzaniu Kampinosu. Plastusiowo jest na obrzeżu dużego parku Młocińskiego. Miała troszeczkę dosyć swojego mieszkania w letnie upały, miała też odpowiednio więcej lat, dlatego zapragnęła, żeby mieć miejsce na wakacyjny odpoczynek. Działka jest dosyć duża. Był to zupełnie pusty teren, więc zagospodarowanie wymagało i nakładów finansowych, i pracy przy urządzeniu. Teren ogrodzono, wygospodarowano nieduży domek. Pani Maria zaprosiła do współpracy różne osoby, ale szczególnie przysłużył się pan Jan Szymański. Młody człowiek, z przygotowaniem ogrodniczym i twórczym, zagospodarował i rozplanował cały teren. Nawiązała się długotrwała współpraca i sympatia czy takie porozumienie pani Marii z panem Szymańskim. Był później po latach gościem pani Marii w „Plastusiowie”. W domeczku pisarka przyjmowała też rodzinę na niedzielne obiady. Szyld „Plastusiowo”, wypalony na drewnianej desce, zachęcał wędrujące osoby do odwiedzania, czemu pani Maria była bardzo rada. W „Plastusiowie” było ładnie i przytulnie. Dom prowadziła pani Natalia, by pani Maria mogła wykorzystywać czas na tworzenie. Poczęstunkiem u pani Marii w „Plastusiowie”, czy w domu w Warszawie, były koniecznie pierniczki i napój z czarnej porzeczki. Kownacka była bardzo gościnna.
Marię Kownacką poznała pani w latach 60.
Tak, kiedy zaczęłam pracować w domu kultury na Starym Żoliborzu. Tam stworzyliśmy radę programową. To był duży dom. Były w nim zajęcia dla wszystkich grup wiekowych. Bardzo bogata działalność. Jedyny dom kultury w rozrastającej się dzielnicy. Do Żoliborza należały wtedy też Bielany, więc dom kultury obejmował bardzo duży teren. Wypadało po prostu wiedzieć poprzez samorząd i radę programową, czego się od nas oczekuje, co jeszcze dodać. Pani Maria była właśnie w tej radzie. Był też pan Eugeniusz Religa, ojciec profesora Religi, byli państwo Ossowscy. Ci ludzie nie tylko przychodzili na komisje nam podpowiadać, ale uczestniczyli w tworzeniu programu. Działo się dużo. Zakłady pracy dopominały się o organizowanie wydarzeń, żeby integrować społeczności zakładów. I kultura, i sport, i rekreacja, i turystyka. I małe dzieci, i dzieci szkolne. Dla młodzieży szkolnej przygotowywaliśmy cykle przygotowania do matury, np. z literatury. Do współpracy braliśmy wykładowców, bibliotekarzy. To miało ogromną wartość, jednocześnie pomagało młodzieży się rozwijać. Bardzo wiele działań odbywało się społecznie. Ludzie przychodzili i tworzyli, nie pytając o pieniądze. Mieszkańcy bardzo chętnie wnosili odpisy na działalność kulturalną w czynszu. I jednocześnie korzystali. Tu mieli zaspokojone podstawowe potrzeby kulturalne. I dla siebie, i dla dzieci.
Czy w relacjach z Marią Kownacką czuć było, że jest ogólnopolską gwiazdą?
Jakby to powiedzieć. Na pewno. Dorobek niezaprzeczalny. Tyle książek było wznawianych. Wydawcą była „Nasza Księgarnia”, która wtedy była potentatem wydawniczym. Książki były bardzo starannie przygotowywane. Bardzo długo dyrektorem „Naszej Księgarni” był pan Czesław Wiśniewski, człowiek z wielką kulturą. Był chyba nawet attache kulturalnym w ambasadzie we Francji. Należał do takiego koła przyjaciół Kownackiej, w którym się spotykaliśmy. Wydawcy, jej przyjaciółki, panie z samorządu i członkowie rodziny. Książki pani Kownackiej były w lekturach szkolnych.
Olga Szmidt wspomina, że Maria Kownacka potrafiła uwielbiać daną osobę, ale gdy ta zrobiła coś nie po jej myśli, to zrywała kontakt. Pewnie dlatego często zmieniała testament.
Zmiany testamentu wynikały pewnie z wielu różnych powodów. Nie bardzo wiedziała, komu ten spadek zostawić. Rodzina bardzo rozległa. Bardzo trudno jej było zdecydować. Pani Marii zależało na upowszechnianiu, na wznawianiu jej prac. Musiała znaleźć złoty środek, żeby miała pewność, że jej twórczość nie zamilknie wraz z jej śmiercią. Do tego przygotowywała się bardzo systematycznie, sama tworząc dzisiejsze Muzeum. Nazwała je Izbą. Wszystko jest spisane, skatalogowane – sprawy z wydawnictwami, zaszczyty (medal Przyjaciela Dzieci, odznaczenia spółdzielcze i państwowe), korespondencja służbowa, rodzinna.
Zmiana testamentu prawdopodobnie wynikała z tego, że nie wiedziała, kogo tym obarczyć. Bo to nie jest tylko przyjemność obdarowania. Mogę o tym powiedzieć przez pryzmat spraw, które jako WSM prowadzimy: po pierwsze związanych z funkcjonowaniem Izby, remontami, wyposażeniem. Już nie mówię o umowach wydawniczych, o które dzisiaj trzeba zabiegać, bo wiemy jak jest teraz ciężko. Żeby wznowić taką książkę, to idziemy na targi, rozmawiamy z wydawcami, są promocje książek. To jest sprawa zauważenia nas na rynku. Prawdopodobnie Kownacka nie chciała tym obarczać rodziny. Wybrała Spółdzielnię. Co miała rodzinie przekazać, to przekazała. Właśnie „Plastusiowo”. Rodzina jest w dalszym ciągu z nami w dobrym kontakcie. Robimy zlot szkół i przedszkoli im. Marii Kownackiej. Na te zjazdy przyjeżdża również rodzina: państwo Holniccy i Maliccy.
Dużo pracy ma Muzeum?
Upowszechnianie jej dorobku to ogromne zadanie. Muzeum funkcjonuje już ponad 30 lat. Nigdy nie spotkało się z odmową żadnego z Zarządów WSM. Placówka stanowi filię Muzeum Literatury. Jest wpisana do rejestru kultury i dziedzictwa narodowego. Zarząd uczestniczy i finansuje imprezy odbywające się w placówkach im. Kownackiej. W kraju są 24 szkoły jej imienia i 17 przedszkoli. Współfinansowaliśmy szereg różnych działań, między innymi piękny pomnik Plastusia w Łodzi, plac zabaw „Plastusiowo” w osiedlu Piaski. A z okazji jubileuszu zrobiliśmy coś, co będzie szczególną pamiątką – wydanie jubileuszowe Plastusia z wkładką poświęconą jubileuszowi Spółdzielni. Bardzo specjalistyczne, limitowane wydanie. Z dodanym rozdziałem, jak wygląda Muzeum w tej chwili.
Właśnie, jak ono dzisiaj wygląda?
Teoretycznie jak za życia Kownackiej. Przy czym przeprowadzone są tam remonty, jest odświeżone, jest ładnie. Mebelki pozostały te same. Z kuchni zrobiliśmy miejsce na teatrzyk, a wnękę, która była przeznaczona do spania, przeznaczyliśmy na archiwum zbiorów i korespondencji. Mieszkanie jest malutkie. Pewną niedogodnością jest to, że jest na drugim piętrze domu mieszkalnego. Bardzo gęsto zasiedlone są te mieszkania, bo na jednym poziomie jest pięć lokali. Całość ma 34 metry kwadratowe. Dlatego możemy przyjmować grupy maksymalnie 20 dzieci. Staramy się, żeby wchodziły cicho, by nie przeszkadzać sąsiadom.
Jak są zamawiane wycieczki, to dostosowujemy je do tego, kto przyjdzie. Czy studenci do pisania prac dyplomowych, czy przedszkolaki, czy dzieci szkolne. Spotkania są starannie przygotowywane. Jak robiłam sprawozdanie za poprzedni rok, to okazało się, że odwiedziło nas około 900 osób. Staramy się o upowszechnianie. Zwróciliśmy się do Towarzystwa Przyjaciół Warszawy, by to muzeum włączyć do szlaku zwiedzania Warszawy. W ferie i wakacje mamy dzięki temu wiele wycieczek. A samo to, że można dotknąć książki z lat 30., że można przygotować swój spektakl z kukiełkami zrobionymi przez Kownacką, to jest wielka frajda.
A jak wygląda stan prawny mieszkania, bo w momencie śmierci pani Marii, na Starym Żoliborzu była jeszcze WSM, dziś na tym terenie jest spółdzielnia WSM Żoliborz Centralny.
Zarząd WSM, w momencie uzyskania uprawnień do mieszkania, wystąpił do WSM Żoliborz Centralny z wnioskiem o członkowstwo w spółdzielni. Tamta spółdzielnia podjęła uchwałę i wszystko formalnie jest załatwione. Mieszkanie jest wykupione, opłacane.
Ile było dotychczas wydań Plastusia?
Ponad czterdzieści. Były też wydania zagraniczne, w sześciu innych językach. Powstało wydanie niemieckie, francuskie, litewskie, rosyjskie, węgierskie, ale nie ma angielskiego. Jedno z wydawnictw proponuje, ale to na razie tylko propozycja, przygotowanie angielskiej wersji Plastusia z jednoczesnym odmłodzeniem go i dostosowaniem do dzisiejszego świata dziecka.
W ostatnim okresie mamy przepiękne wydania. Samych jubileuszowych jest już trzy. Są różnego rodzaju, albo bardzo starannie zrobione. Starczą dla kilku pokoleń.
Czy na dziełach Marii Kownackiej da się dzisiaj zarobić?
Tak, to są znaczące kwoty. One są gromadzone i nie są od razu wydawane. Idą na utrzymanie muzeum, imprezy. Są na tyle znaczące, że dzięki nim muzeum będzie mogło pracować jeszcze przez wiele lat.
Rozmawiał Bartłomiej Pograniczny