Nowa era „Żywiciela”
Z okazji 73. rocznicy wybuchu powstania warszawskiego przypominamy tekst z numeru sierpniowego „Życia WSM” [nr 4 (397) – 2016 rok] dotyczący jednej z najaktywniejszych żoliborskich organizacji dbających o pamięć o powstaniu – Stowarzyszeniu Żołnierzy AK „Żywiciel” i Miłośników ich Tradycji.
Stowarzyszenie powstało w 2006 roku. Założyli je zrzeszeni przy Związku Bojowników o Wolność i Demokrację podkomendni pułkownika Mieczysława Niedzielskiego ps. „Żywiciel”, którzy razem z nim walczyli w czasie powstania warszawskiego. Pierwszym prezesem został Stefan Wyleżyński (nieżyjący już dziś mąż obecnej pani prezes). Po kilku latach i kolejnych trzech zmianach na czele Zarządu stanęła pani Lidia Wyleżyńska ps. „Zora”, w czasie powstania łączniczka i telefonistka, najpierw w dowództwie II obwodu AK „Żywiciel”, a następnie w zgrupowaniu „Żubr”.
Do Stowarzyszenia należy około 200 osób, aktywnych jest oczywiście znacznie mniej – około 10%. Zajmują się pomocą byłym żołnierzom znajdującym się w szczególnie trudnej sytuacji, upamiętnianiem historii, przekazywaniem tradycji – szczególnie ludziom młodym.
– Jednak wiek członków – stwierdza prezes Wyleżyńska – jego średnia to 89 lat, nie pozwala już na zbyt dużą aktywność. Dlatego postanowiliśmy zmienić nazwę Stowarzyszenia i jego statut. Tak, by otworzyć się na inne środowiska, pozakombatanckie, a szczególnie na młodzież. W 2014 roku zmieniliśmy nazwę na: Stowarzyszenie Żołnierzy AK „Żywiciel” i Miłośników ich Tradycji. Pragniemy, by wraz z nami nie odeszła troska o pamięć i tradycję tamtych czasów – dodaje.
Jednym z takich członków miłośników tradycji jest p. Marek Rzeszotarski – dawny mieszkaniec WSM, były konsul generalny w Hamburgu, syn majora Adama Rzeszotarskiego, dowódcy powstańczego zgrupowania „Żmija”. Od lat angażuje się w prace Stowarzyszenia.
– Już poprzedni statut przewidywał możliwość przyjmowania osób, które nie tylko są uczestnikami powstania czy też członkami rodzin, ale też tych, którzy identyfikują się z celami naszego Stowarzyszenia i ideą, która mu przyświeca – wyjaśnia p. Rzeszotarski. – Te osoby mogły być członkami nadzwyczajnymi. Tylko to praktycznie nie działało. Poprzednia nazwa tworzyła wrażenie hermetyzacji środowiska. Ja na początku w ogóle nie byłem członkiem organizacji. Do współpracy zaprosili mnie podkomendni ojca. Potrzebowali kogoś, kto ich wspomoże technicznie i poprowadzi walne zgromadzenie. Zaproponowali mi wejście do zarządu. Podpisałem deklarację i zostałem wybrany na wiceprezesa Stowarzyszenia – wspomina.
Na kłopoty urząd dzielnicy
– Cieszymy się, że parę lat temu Stowarzyszenie wyszło z kolejnej konspiracji i w tej chwili jest ważnym partnerem społecznym na Żoliborzu – dodaje p. Rzeszotarski. Do niedawna grupa działała zupełnie na własną rękę. Chociażby w takich sprawach jak zapalenie 1 sierpnia zniczy na grobach powstańców. Niby każdy mógłby wziąć po dwie lampki, ale kiedy trzeba zapalić ich kilkaset, to nie jest już łatwe zadanie. Kiedy o problemie usłyszał burmistrz Żoliborza p. Krzysztof Bugla, natychmiast podjął decyzję, by przygotowania do kolejnych rocznic powstania przejął Urząd. I tak jest od kilku lat.
Urząd wspiera też powstańców w upamiętnianiu historii. W 2015 roku zadbał m.in. o organizację odsłonięcia tablicy na dawnym budynku WSM przy ul. Suzina (dziś WSM Żoliborz Centralny) poświęconej Zawiszakom – najmłodszym harcerzom Szarych Szeregów. Marek Rzeszotarski zaprosił na odsłonięcie kilku z nich. I zaobserwował ciekawy przykład podejścia tamtych ludzi do tytułów i odznaczeń. – Jest kilku członków Stowarzyszenia, którzy nie przyjęli od żadnej kolejnej władzy krajowej żadnych stopni oficerskich – wyjaśnia. A ci, którzy przyjęli, właściwie się tym nie chwalą. Dlatego, gdy na uroczystościach ktoś tytułuje ich np. kapitanem, oni podkreślają, że w trakcie powstania nie byli nawet szeregowcami. Po prostu byli Zawiszakami.
Dotrzeć do szkół
– Cały czas mamy kontakt z harcerzami. W szkole przy ul. Conrada działa szczep im. Obrońców Żoliborza. Są tam też drużyny harcerskie imienia naszych zgrupowań – podkreśla Lidia Wyleżyńska. W Stowarzyszeniu cały czas mówiło się o potrzebie pracy z młodzieżą. I znów pojawiło się proste rozwiązanie. Jedno z walnych zebrań odbyło się w gimnazjum nr 56 im. Alka Dawidowskiego przy ul. Toeplitza. Członkowie zgłosili się do dyrektorki szkoły. Nie tylko otrzymali salę na zebranie, ale rozpoczęli też stałą współpracę – okazało się, że placówka ma w swoim programie wychowawczym spotkania ze środowiskami powstańczymi.
– Na początku nie można było wciągnąć nikogo w kontakty z młodzieżą – przyznaje p. Rzeszotarski. Teraz do młodych przychodzi już kilku powstańców. Wcześniej wiceprezes też chodził, bo zawsze poważnie wyglądał. Gdy go pytano, w jakim był zgrupowaniu, to by nie wywoływać zakłopotania, mówił, że jest związany ze środowiskiem „Żmii”. Później wyjaśniał dlaczego. Podobnie było z zaprzysiężeniem młodych harcerzy. Uroczystość odbywa się zawsze w kwietniu na Powązkach. Przychodziła tam sama pani Wyleżyńska. Po jakimś czasie udało się też wciągnąć kilkunastu Zawiszaków.
Dzięki współpracy z urzędem dzielnicy na Żoliborzu zasadzono też siedem dębów pamięci symbolizujących Mieczysława Niedzielskiego „Żywiciela” i sześć podległych mu zgrupowań (Żyrafa, Żmija, Żbik, Żubr, Żniwiarz, Żaglowiec). Opiekują się nimi pobliskie szkoły. – Innym pomysłem, z inicjatywy inspektora żoliborskiej oświaty, p. Artura Nawrota, było coś, o czym w środowisku nikt nie marzył: nadanie Technikum Elektronicznemu nr 3 przy ul. Zajączka im. Żołnierzy Armii Krajowej „Żywiciel” – wspomina p. Rzeszotarski. – Nadanie szkole tego imienia według scenariusza koordynowanego przez bardzo nam bliską p. dyrektor Hannę Szczur stało się bardzo podniosłą uroczystością – dodaje. Szkoła nie chciała, by „Żywiciel” był tylko w jej nazwie. Zaprosiła do szkoły ponad dwudziestu powstańców, z którymi uczniowie przeprowadzili wywiady. Projektem opiekowali się nauczyciele Maria Januszewska i Stanisław Kwaśnik. Powstał film, wydano też książkę. – To są znakomite inicjatywy i trzeba im nadać należny rozgłos – uważa wiceprezes Stowarzyszenia. Powstańcy przychodzą do szkoły również na ślubowanie nowych uczniów – w dzień nauczyciela. Co roku pokaźna grupa młodych ludzi poznaje historię swojego patrona. Część informacyjną przygotowują sami uczniowie, bez patosu i przegadania. Wizyta podkomendnych Niedzielskiego cieszy się zawsze dużym zainteresowaniem wśród młodzieży.
Do żołnierzy zwracają się też szkoły spoza Warszawy. W zeszłym roku z Gdańska przyjechały trzy grupy harcerzy – chciały mieć ślubowanie m.in. przy pomniku „Żywiciela” na Żoliborzu. Stowarzyszenie wszystko zorganizowało, a szkoła jest zainteresowana dalszą współpracą. Dzięki temu członkowie zaczynają się aktywizować. Jednak wciąż działa ich zbyt mało. Brakuje „mocy przerobowych”.
Dinozaury
– Ci, którzy teraz chodzą na spotkania zmotywowali się, gdy zobaczyli, że coś się zaczyna dziać – mówi Marek Rzeszotarski. Są to głównie starzy działacze. Wiceprezes chce wciągnąć więcej swoich rówieśników, którzy mogą opowiedzieć, jak kształtował ich etos rodziców-powstańców. Jednak podkreśla, że najważniejsi są świadkowie tamtych wydarzeń. Dla młodzieży są świadkami innej epoki, takimi dinozaurami historii. Ciągle istnieje zapotrzebowanie na kontakty z autentycznymi uczestnikami powstania. – Na takich jak ja, czyli taki trochę sztuczny park jurajski, przyjdzie kiedyś pora – przyznaje. – Póki są powstańcy i dopóki są w stanie jeszcze jako tako się ruszać, to oni powinni przewodzić organizacji – dodaje.
Ale Stowarzyszenie potrzebuje nowych twarzy, ludzi, którzy nie tylko wyrastali w etosie powstania, ale którzy gotowi są do przejęcia w naturalny sposób pokoleniowej pałeczki. Stąd do zarządu, konsekwentnie do decyzji o rozszerzeniu nazwy członkowie wybrali dwoje nieuczestników powstania, dzieci łączniczki „Janki” – Janiny Falkowskiej ze zgrupowania „Żmija”.
Można też mieć nadzieję, że w organizacji pojawi się więcej młodych osób, bo uczniowie coraz bardziej interesują się historią, postawami patriotycznymi. – Naszym zadaniem jest przejąć ten potencjał – mówi Rzeszotarski. Dlatego Stowarzyszenie planuje spotkania z młodzieżą, by usłyszeć od niej, w którą stronę ma pójść organizacja. By to młodzi ludzie zdecydowali, co znaczy być miłośnikiem tradycji żołnierzy pułkownika Niedzielskiego „Żywiciela”.
Bartłomiej Pograniczny,
Danuta Wernic
Lidia Wyleżyńska
W 2014 roku zastąpiła na stanowisku prezesa Stanisława Bontempsa, plutonowego podchorążego ze zgrupowania „Żmija”, kawalera Krzyża Walecznych. Sama w trakcie powstania, pod pseudonimem „Zora”, była łączniczką w Dowództwie II Obwodu, a później w zgrupowaniu „Żubr”. Już wcześniej działała w małym sabotażu i Wojskowej Służbie Kobiet. Po kapitulacji, która na Żoliborzu nastąpiła 30 września, razem z około 1500 żołnierzami dostała się do niewoli. Trafiła do Pruszkowa, a stamtąd do Stalagu XI A Altengrabow i obozu Oberlangen. Po wojnie wyjechała z rodziną do Anglii. Wróciła po roku. Poszła na studia chemiczne. Pracowała potem w różnych miejscach, najdłużej jako nauczycielka w Technikum Poligraficznym. Kilka miesięcy temu skończyła 91 lat.
Marek Rzeszotarski
Konsul generalny w Hamburgu w latach 1991-1995. W tym czasie dbał o uświadamianie Niemców na temat II wojny światowej i samego powstania warszawskiego. Dawny mieszkaniec Sadów Żoliborskich. Syn majora Adama Rzeszotarskiego ps. „Żmija”, dowódcy powstańczego zgrupowania o tej samej nazwie działającego na terenie II Obwodu AK. Z redakcją „Życia WSM” spotkał się w domu przy ul. Wieniawskiego, w którego piwnicach w okresie okupacji 225. Pluton AK Zgrupowania „Żmija” miał swój magazyn broni. Jak wspomina, jego ojciec był jako oficer zawodowy krytyczny wobec koncepcji powstania w mieście, ale wziął w nim udział, bo otrzymał taki rozkaz. We wrześniu 1944 roku Niemcy zamordowali na Marymoncie rodzinę majora Rzeszotarskiego – pierwszą żonę, syna i teściową. Marek Rzeszotarski urodził się już po wojnie, w 1948 roku.