Historia WSM w pigułce (część II)
Walka z czasem – odbudowa miasta i inwestycje po odwilży
Organizowane od 1957 r. pracownie architektoniczne przy WSM rozpoczęły prace projektowe nad nowymi osiedlami. Zanim jednak doszło do ich realizacji, Spółdzielnia kupiła wiele gotowych już budynków. Dlaczego? Chodziło o czas. W kolejce po własne mieszkanie czekało 4 000 coraz bardziej zniecierpliwionych członków WSM.
W zespole nr 1 pod kierownictwem Zasława Malickiego i Oskara Hansena projektowano zabudowę Rakowca i dogęszczano osiedle mokotowskie. Szeroko rozumianym Żoliborzem Zachodnim zajęli się architekci w pracowni nr 2 Jacka Nowickiego, którego zastąpiła Halina Skibniewska. Barbara i Stanisław Brukalscy projektowali osiedle Okęcie II. Natomiast w pracowni nr 4, powołanej dopiero w1960 r., Jacek Nowicki kierował projektem zabudowy Zatrasia.
Ale zanim wspomniane osiedla zaczęły być budowane, spółdzielnia odkupiła od Stołecznej Rady Narodowej kilka osiedli znajdujących się na różnych etapach realizacji, by móc wypełnić zobowiązania wobec członków spółdzielni. Z tej możliwości WSM skorzystała wiele razy. Na Żoliborzu odkupiono realizowany budynek przy pl. Komuny Paryskiej w miejscu dawnej I kolonii, potem osiedle doświadczalne przy ul. Kasprzaka, na Kole tzw. IV ćwiartkę zwaną później –„pod laskim” (300 mieszkań), Żoliborz A – Serek (700 mieszkań), Żoliborz Południowy (1200 mieszkań) i Okęcie (prawie 700 mieszkań). Do tego należy doliczyć decyzje lokalizacyjne na osiedlach Rakowiec na 2700 mieszkań, Mokotów
– 100 mieszkań i szeroko rozumiany Żoliborz Zachodni z 2 800 mieszkaniami. Na Bielanach odkupiono pojedyncze domy zlokalizowane między ul. Staffa, M. Jasnorzewskiej. Potem dokupiono jeszcze Koło-Górczewska oraz kolejne bloki na Bielanach.
Na pytanie, dlaczego spółdzielnia kupowała kolejne osiedla, odpowiedź jest jedna. Czas. Czas jaki musiał upłynąć od projektu do zakończenia budowy osiedla. Szacowano, że są to cztery lata. Czyli pierwsze budynki z własnych biur projektowych mogły być zasiedlone dopiero w 1962 r. A co na teraz? W kolejce po własne mieszkanie czekało 4 000 coraz bardziej zniecierpliwionych członków spółdzielni.
Podziwiane osiedla WSM
Wkrótce z desek kreślarskich własnych pracowni zaczęły schodzić projekty osiedli. Były nimi w 1960 r. Sady I zespołu Haliny Skibniewskiej, a dwa lata później Zatrasie zespołu Jacka Nowickiego i kilka miesięcy później Okęcie II Barbary Brukalskiej. W każdym z tych osiedli znajdował się budynek, który otrzymał zaszczytny tytuł mister lub wicemister Warszawy. Zresztą budynków nagrodzonych tymi tytułami, a znajdujących się w zasobach WSM, jest więcej.
Osiedla, zaprojektowane przez własne pracownie projektowe i już wybudowane, były oglądane i podziwiane przez liczne wycieczki.
Lubelska Spółdzielnia Mieszkaniowa zleciła pracowni projektowej przy WSM zaprojektowanie dużego osiedla mieszkaniowego. W pracowniach rozpoczęto przygotowania do projektów kilku szkół, Domu Pomocy Społecznej im. Matysiaków. A wszystko to dzięki temu, że architekci zatrudnieni przez WSM wygrywali indywidualne konkursy. Osiedle Sady I miało zostać powtórzone na Śląsku między innymi w Gliwicach, niektóre budynki Rakowca miały zostać wybudowane w Oświęcimiu. Do ich realizacji nie doszło. O spółdzielni pisało się i mówiło dużo, i to w samych superlatywach.
Nowe metody finansowania inwestycji
WSM ubiegała się o przydział terenów pod budowę osiedli mieszkaniowych – otrzymała tereny na Ochocie i Woli. Kiedy Zarząd wystąpił o przydział terenów w Śródmieściu, spotkał się z odmową. Dostał za to propozycję budowy, ale na ówczesnych peryferiach: Powązkach i Wawrzyszewie. Tym razem to spółdzielnia odmówiła.
Projekty wszystkich osiedli zawierały oprócz budynków mieszkalnych potrzebne wszystkim mieszkańcom pawilony handlowe, usługowe, szkoły czy żłobki i przedszkola. Oczywiście na papierze wyglądało to bardzo dobrze. Problemy pojawiały się z realizacją. Na większość z tych obiektów mieszkańcom przyszło czekać wiele lat. Budownictwo towarzyszące zawsze było traktowane jako niechciane dziecko, a to z tego powodu, że przedsiębiorstwa budowlane rozliczane i nagradzane były z liczby oddanych domów i mieszkań tam się znajdujących. Do budowy budynków użyteczności publicznej przystępowały pod przymusem. Najczęściej były to krytyczne artykuły w prasie. Wychodzono z założenia, że najważniejsze są mieszkania dla obywateli, a zakupy czy dowożenie dzieci do przeludnionych szkół to już problem mieszkańców.
Ale aby zacząć budować, trzeba było mieć w dużej ilości własne środki finansowe, a tych spółdzielnia nie miała. Dlatego spółdzielnie musiały szukać finansowania na tzw. rynku. A z tym WSM poradziła sobie doskonale, nawiązując kontakty najczęściej z zakładami pracy. Z biegiem lat wypracowała dwa typy finansowania swojej działalności budowlanej. Pierwszy typ finansowania to wkłady patronackie, które były niczym innym tylko wkładami mieszkaniowymi, jakie mieli wnieść przyszli lokatorzy.
Tylko że zamiast nich wkłady te uiszczały zakłady pracy lub związki zawodowe. W okresie późniejszym pojawiła się inna forma współpracy ze spółdzielniami. Była nią umowa powiernicza. Zakład pracy udzielał spółdzielni pożyczkę inwestycyjną na budowę, a w zamian spółdzielnia zobowiązywała się do przyjęcia określonej liczby kandydatów od danego pracodawcy i w przyszłości przydzielić im mieszkania. Pożyczki te były długoterminowe z odroczonym terminem spłaty.
WSM podpisała umowy nie tylko z zakładami pracy jak ZR Kasprzak, Róża Luxemburg, Nowotko, z redakcjami poczytnych gazet – Życie W-wy, Sztandar Młodych czy Express Wieczorny, a także ze związkami zawodowymi. W 1959 r. czas oczekiwania na mieszkanie dla szeregowego członka wynosił 3-4 lata. Z biegiem lat liczba członków sukcesywnie wzrastała, co skutkowało wydłużeniem okresu oczekiwania na własne M. Zmieniono przepisy i aby zostać członkiem spółdzielni, trzeba było najpierw zostać kandydatem na członka, którego okres kandydacki w latach 60. trwał 3 lata, a w następnej dekadzie został wydłużony.
Konkretne wyniki kosztem indywidualności osiedla
Podjęty jeszcze w latach 50. wysiłek inwestycyjny WSM w następnej dekadzie zaczął przynosić konkretne wyniki. Na Rakowcu przy ul. Trojdena 8 w listopadzie 1961 oddano 2 000. mieszkanie liczone od wznowienia działalności budowlanej w latach 50. W kwietniu 1964 r. na Okęciu II oddano 5 000. mieszkanie, a w listopadzie 1971 r. na Rudawce w wieżowcu przy ul. Elbląskiej 67 budowniczowie przekazali 30 000. mieszkanie. Na budowy szeroką ławą wkroczyła wielka płyta. Osiedla zatraciły swoją indywidualność. Już nie budowano kameralnych osiedli jak na Bielanach w rejonie ul. Skalbmierskiej czy na Sadach I. Dopuszczono do realizacji tylko budynki niskie – 5-kondygnacyjne i wysokie co najmniej o 9 kondygnacjach. Stan taki utrzymywał się bardzo długo aż do przemian ustrojowych.
Spółdzielnia z każdym rokiem rozrastała się. Mając osiedla w różnych dzielnicach Warszawy, coraz trudniej było nimi zarządzać. Doszło do tego, że w różnych osiedlach funkcjonowały różne stawki za czynsz, remonty czy centralne ogrzewanie. Generowane były niepotrzebne koszty, kiedy ekipa remontowa z Żoliborza jechała na „zlecenie” np. na odległą Ochotę, Mokotów czy Wolę. Dlatego aby zminimalizować niepotrzebne koszty, wszystkie administracje w ramach WSM, przeszły na oddzielne rozliczanie. W latach 60. na większych osiedlach pojawiły się obsady brygad remontowych, dzięki którym można było nie tylko usunąć awarię, ale i sprawnie przeprowadzić remont na osiedlach, nie generując dodatkowych kosztów.
Podział największej spółdzielni mieszkaniowej
W tej dekadzie nastąpił dynamiczny rozwój spółdzielni, która organizacyjnie nie nadążała za zmianami. Według sprawozdania WSM za 1969 r., na 31 grudnia w zasobach WSM było 27 065 mieszkań, w których mieszkało 81 828 mieszkańców. A plany na najbliższą pięciolatkę zakładały wybudowanie około 13 000 nowych mieszkań. WSM była największą spółdzielnią mieszkaniową w kraju. Trudno z Żoliborza było kierować spółdzielnią mającą swoje osiedla w różnych częściach stolicy, mimo lokalnie działających administracji. W 1969 r. została podjęta przez CZSM decyzja o podziale dużych spółdzielni mieszkaniowych. Dotyczyło to nie tylko WSM, ale i innych spółdzielni-molochów. Na mocy tej uchwały, Walne Zgromadzenie Delegatów w 1970 r. podjęło decyzję o wydzieleniu ze spółdzielni i przekazaniu do nowej spółdzielni WSM Ochota osiedli mieszkaniowych Okęcie I i II, a także szeroko rozumianego Rakowca. Dwa lata później przekazano kolejne osiedla. Do MSM „Starówka” przekazano osiedla Kasprzaka, Koło – stary zasób – Koło pod Laskiem i Koło – Górczewska, a do SM „Mokotów” osiedle mokotowskie. Proces wyłączania poszczególnych osiedli został powtórzony w latach 90., kiedy to wydzielono najstarszy zasób mieszkaniowy na Żoliborzu i przekazano do WSM Żoliborz Centralny, a osiedle na Chomiczówce do WSB-M „Chomiczówka”.
ŻOLIBORZ
Po inwentaryzacji zniszczeń wojennych dokonanych w 1945 r., okazało się, że na Żoliborzu najbardziej uszkodzone były kolonie VII i I, której nie odbudowano. Średnia zniszczeń budynków na Żoliborzu wynosiła 54,48%. Opracowanie planu odbudowy żoliborskiego osiedla zlecono architektom B. i St. Brukalskim. Spółdzielcze Przedsiębiorstwo Budowlane rozpoczęło prace przy odbudowie poszczególnych kolonii. Dzięki temu już w grudniu 1945 r. do kaloryferów popłynęło ciepło. St. Brukalski nieznacznie zmienił przedwojenny plan IX kolonii, która pierwotnie miała liczyć 4 budynki, a po przeprojektowaniu skład kolonii powiększył się o jeden budynek. W dwóch domach (D i E) budowanych po wojnie znalazły się pracownie dla artystów. W lipcu 1946 r. miała miejsce doniosła uroczystość, jaką było wmurowanie kamienia węgielnego pod budowę pierwszego po wojnie budynku mieszkalnego budowanego od fundamentów. Był to akt o niebagatelnym znaczeniu, gdyż pokazywał, że w tych ciężkich czasach prócz odbudowy stać państwo na budowę od podstaw nowych domów. Prace przy budowie posuwały się bardzo szybko. Tak szybkie tempo budowy musiało odbić się na jakości wykonanych prac. Najważniejsze było oddanie obiektu na czas, wykonanie planu itp.
Nowością była XIII kolonia nazwana „Domem dla samotnych”. Znajdowały się tam umieszczone w systemie hotelowym mieszkania jednoizbowe dla osób samotnych lub bezdzietnych małżeństw. Na każdej kondygnacji były wspólna kuchnia i łazienki. Dopełnieniem stały się wspólna czytelnia i duża stołówka, a także restauracja, która miała rekompensować brak kuchni w mieszkaniach.
W 1950 r., zgodnie z zarządzeniem władz, wszelkie projekty zostały przekazane do Centralnego Biura Projektów Zakładów Osiedli Robotniczych (ZOR). Jedynym wyjątkiem był realizowany przez prof. St. Brukalskiego Dom Społeczny. Część społeczna oddana zostało do użytku pod koniec kwietnia 1950 r., a przy części widowiskowej prace trwały aż do kwietnia 1954 r. Natomiast w 1951 r., zgodnie z decyzją Wojewódzkiej Rady Związków Zawodowych, która przejęła pieczę nad Domem Kultury, placówka ta została zamknięta dla mieszkańców Żoliborza, a budynek został przekazany na długie 5 lat dla Zespołu Pieśni i Tańca Wojska Polskiego. Dla mieszkańców otwarta była tylko biblioteka z czytelnią oraz kawiarnia.
Rozbudowa osiedla WSM na Żoliborzu została oficjalnie zakończona w 1950 r., a spółdzielnia całą swoją uwagę miała poświęcić na administrowanie osiedli znajdujących się w jej zasobach i na ich remontach. Już w 1955 r. przeprowadzono remont generalny niedawno wybudowanych XI i XII kolonii, co bardzo źle świadczy o budowniczych z SPB.
Zarząd spółdzielni zlecił B. Brukalskiej opracowanie projektu uzupełnienia zabudowy terenów żoliborskich przy ul. Filareckiej między III i V kolonią, nadbudowy skrzydła II kolonii od ul. Krasińskiego, odbudowy i przebudowy terenu po byłej Spółdzielni Zgoda przy Słowackiego 35/43, terenów tzw. „Żoliborza B” po nieparzystej stronie ul. Stołecznej, w tym uzupełnienia osiedla o żłobek vis-a-vis XI kolonii, który miał wchodzić w skład XIV kolonii zlokalizowanej w narożniku ulic Krasińskiego i Stołecznej (składać się miała z trzech domów mieszkalnych). W jednym z bloków – XIVC – na parterze od ul. Krasińskiego zaplanowano część handlowo-usługową, a parter innego, od ul. Stołecznej, przeznaczono na przychodnię dla matki i dziecka. Według projektu B. Brukalskiej powstał jedynie żłobek, który działa do dziś. A działka została zabudowana zgodnie z projektem opracowanym przez ZOR.
Wspomnieć należy o X kolonii oddanej w 1940 r. w administrację spółdzielni. Bezpośrednio po wojnie przeprowadzono prace remontowe, dzięki którym lokatorzy mogli wprowadzić się do budynku. Na początku lat 50., decyzją administracyjną, ze spółdzielni wyłączono niektóre budynki i osiedla, którymi administrowała. Dotyczyło to osiedla na Kole, kotłowni przy ul. Suzina, wspomnianej X kolonii, której po 1957 r. WSM nie przyjęła z powrotem w administrowanie, gdyż po kilku latach administrowania przez miasto, jej stan techniczny był wysoce niezadowalający.
W latach 60. osiedle żoliborskie było dostosowywane do współczesnych wymogów mieszkaniowych. Po zlikwidowaniu łaźni i pralni w budynku kotłowni przy ul. Suzina, w mieszkaniach dokonano niezbędnych prac adaptacyjnych, instalując gaz i piecyki gazowe, a także wyposażając mieszkania w łazienki.
MOKOTÓW
W 1947 r. przy WSM powstała pracownia prowadzona przez Zasława Malickiego i Stefana Tworkowskiego. Jej zadaniem było zaprojektowanie w rejonie ul. Wołoskiej, Madalińskiego, Al. Niepodległości nowego osiedla dla 10 000 mieszkańców mieszkających w 2 500 mieszkaniach. Osiedle podzielono na IV ćwiartki z centralnie umiejscowioną kotłownią. Prócz budynków mieszkalnych zaprojektowano szereg obiektów towarzyszących. Projektanci nie byli skrępowani licznymi ograniczeniami terenowymi jak to miało miejsce np. na Żoliborzu. Prace przy budowie ruszyły już wiosną 1948 r., a pierwsi lokatorzy otrzymali klucze do mieszkań już po dziewięciu miesiącach – w dniu 20 grudnia. W roku następnym oddano do zasiedlenia 19 budynków. Tempo było duże, ale potrzeby jeszcze większe. Na budowie, prócz tradycyjnej cegły, korzystano z gruzu, wyrabiając z niego materiały budowlane podobnie jak to miało miejsce na Kole. Zaczęto też stosować elementy prefabrykowane w tym pierwszy raz w kraju prefabrykowane schody z gotową warstwą lastrico.
Cały czas trwały prace nad wypracowaniem nowego typu mieszkania, a także nad potanieniem budowy. Na Mokotowie pojawiły się mieszkania jednoizbowe (16 i 21m2) z wydzieloną wnęką na kuchenkę gazową, a także bloki z klatkami schodowymi w środku budynku z doświetleniem dachowym.
Brygady budowlane były namawiane do przystąpienia do współzawodnictwa na placach budów. Trójki murarskie ustanawiały nowe rekordy ułożenia cegieł, brygady podejmowały zobowiązania o skróceniu budowy kolejnych budynków. Na Mokotowie w sierpniu 1949 r. ustanowiono rekord, skracając czas budowy 3-piętrowego domu z 85 do 12 dni. Po powołaniu ZOR ukończono już rozpoczęte budowy, ale nowych nie rozpoczynano. Spółdzielniom zakazano budowy domów, których budową miało zająć się ZOR. WSM dopiero w 1955 r. udało się przystąpić do budowy tylko jednego budynku na osiedlu. Na początku lat 60. Spółdzielnia mogła dokończyć budowę osiedla, wznosząc tak potrzebny Dom Kultury, a także dominujący nad okolicą wieżowiec.
Jeszcze w maju 1951 r. rozpoczęto remonty dopiero co wybudowanych bloków na II ćwiartce. Powodem było niedbałe wykonanie izolacji dachu, wynikiem czego były liczne zacieki w mieszkaniach. Trzy lata później w domu na I ćwiartce doszło do ugięcia belki stropowej. Te i inne usterki wynikały nie tylko z pośpiechu podczas budowy, ale i niskiej jakości dostarczanych materiałów budowlanych.
KOŁO
Przedwojenne osiedle TOR na Kole przy ul. Obozowej zostało przejęte przez WSM w marcu 1945 r. Oszacowano, że stopień zniszczeń budynków był bardzo różny. Te z I serii uszkodzone były w niedużym stopniu, ale zniszczenia tych z II serii były znacznie większe i wynosiły między 40 a 70%. Plany odbudowy powstawały w pracowni Sz. Syrkusa i rozpoczęły się już w lutym 1945 r. Postępowały szybko i np. w roku 1946 wyremontowano i przekazano do zasiedlenia sześciu budynków. Rok później rozpoczęto budowę bloków galeriowych, które zapoczątkowały powstanie nowej III kolonii. Na Kole eksperymentowano z nowymi materiałami. Korzystano z wszechobecnego gruzu, z którego na placu budowy wyrabiano pustaki stropowe, elewacyjne, a także elementy do postawienia ścian działowych. Testowano nowy typ zaprawy, uszczelnienia ścian zewnętrznych itp.
We wrześniu 1948 r. na kilka dni do Warszawy przyjechał Pablo Picasso. Opiekująca się nim Helena Syrkus zaprosiła go na zwiedzanie osiedla na Kole, którego wraz z mężem Szymonem była współautorką. Zainteresował się nowymi budynkami lśniącymi bielą tynków, podobało mu się przetwarzanie gruzów i nadanie im drugiego życia. a jednemu z nich o falującej fasadzie nadał nazwę „Uśmiech Heleny”.
Tak H. Syrkus wspomina jego wizytę na osiedlu: Wyciągnął z kieszeni miękką czarną kredkę i na szczytowej ścianie parterowego mieszkania nr 28 w galeriowym budynku przy ul. Deotymy 4, narysował kilkoma pociągnięciami olbrzymią Syrenę – herb Warszawy. Syrenie tej dał do ręki zamiast miecza – symbolu wojny, młot – symbol pracy. Jego decyzja była tak spontaniczna, wykonanie jej tak błyskawiczne, że nie zdążyliśmy wymówić ani jednego słowa. Picassowska Syrena powstała w miejscu najmniej do tego odpowiednim – w małym półtoraizbowym mieszkaniu, o którym wiadomo było, że musi być przydzielone. (…) Gdyby chociaż zapytał nas, gdzie ma złożyć swój wspaniały podpis! Doradzilibyśmy mu z pewnością wielką sień wejściową, gdzie rysunek jego byłby codziennie oglądany przez wszystkich mieszkańców i gdzie można by organizować pokazy. Można przecież było utrwalić go, nawet oszklić całą ścianę. A tak … Syrenka była duża i liczyła 1,8 m x 1,7 m. Przez kilka lat była utrapieniem dla mieszkającej tam rodziny. W 1953 r. administracja osiedla wydała zgodę na jej zamalowanie, a tym samym na jej zniszczenie.
Pod koniec lat 50. sprawy własnościowe na Kole poszły tak daleko, że utrudnione było administrowanie osiedlem. Doszło do tego, że każdy z budynków okalający dziedziniec należał do innego właściciela, którymi byli WSM, MON i ZOR. Stąd duże trudności w administracji, ale i w organizacji życia społecznego, aktywizacji samorządu lokatorów.
WOLA
Pierwszym zakupionym przez spółdzielnię osiedlem jeszcze w latach 50. było eksperymentalne osiedle zaprojektowane w pracowni prowadzonej przez arch. Zygmunta Kleyffa. Eksperyment polegał między innymi na pionierskim wykonaniu instalacji komunalnych we wspólnych kanałach podziemnych, planach produkcji potrzebnych elementów wielkopłytowych bezpośrednio na placu budowy, a także na zastosowaniu w kilku domach innowacyjnego na rynku polskim ogrzewania mieszkań systemem powietrzno-konwektorowym, znanym na Zachodzie jako „Dorotherma”, zamiast klasycznych kaloryferów. W celach porównawczych zamierzano wybudować bloki zarówno z gazobetonu, jak i prefabrykowanych elementów z lokalnej wytwórni na placu budowy. Czy eksperyment się udał? Nie. Mimo zgody na jego przeprowadzenie, inwestor w trakcie jego realizacji zmienił „zasady gry”. Produkcja prefabrykatów na osiedlu nie ruszyła, a elementy dostarczano z fabryki na Żeraniu, co podrażało koszt. Zrezygnowano także z systemu ogrzewania mieszkań mimo pozytywnej opinii naukowców, a instalacje komunalne poprowadzono oddzielnie. To sprawiło, że eksperyment stracił sens. Do tego nałożyła się wadliwa produkcja prefabrykatów i fatalny montaż. Osiedle nie cieszyło się dobrą opinią, a to za sprawą problemów, z jakimi borykali się mieszkańcy. Pierwszym były wiecznie niedogrzane mieszkania. Dopiero w 1969 rozpoczęto ocieplanie ścian zewnętrznych. Przez wiele lat po każdym ulewnym deszczu mieszkania były zalewane. Woda dostawała się poprzez miejsca łączenia się spoin poziomych z pionowymi, a także płyt stropowych ze ścianami zewnętrznymi. Z tymi samymi problemami borykali się mieszkańcy innych osiedli jak Koło pod Laskiem i Koło – Górczewska. Zaufanie do budownictwa wielkopłytowego zostało mocno nadszarpnięte.
Na osiedlu zamieszkali przede wszystkim robotnicy z pobliskich Zakładów Radiowych „Kasprzaka”, którzy stanowili 80% ogółu mieszkańców. W tajnym głosowaniu 71% załogi liczącej 5 000 osób świadomie zrezygnowało z 13. pensji, a uzyskane w ten sposób pieniądze przeznaczono na wkłady mieszkaniowe dla pierwszych lokatorów osiedla. Poświęcenie robotników godne przypomnienia i nie wiem, czy w dzisiejszych czasach możliwe do powtórzenia.
Osiedle było kolorowe. Część miała elewacje w kolorze różowym, inne zielonym i żółtym. W prasie chwalono architektów za śmiałe operowanie kolorami.
KOŁO – IV ĆWIARTKA – POD LASKIEM
Osiedle to pochodziło również z odkupu od SRN. Pierwotnie mówiono o nim jako osiedlu „Koło IV ćwiartka”, ale chyba źle się kojarzyło i zmieniono na „Koło pod Laskiem”.
Z uwagi na to, że osiedle te powstało zanim wybudowano magistralę ciepłowniczą, ogrzewane było z lokalnej kotłowni, co przysparzało mieszkańcom masę kłopotów, a to za sprawą sadzy, która wydostawała się z kominów i brudziła wszystko i wszystkich dookoła. Podobny problem był na osiedlu sąsiednim Koło – Górczewska.
Osiedle znajduje się między laskim na Kole, Al. Rewolucji Październikowej (teraz Al. Prymasa Tysiąclecia), ul Obozową i Magistracką (obecnie Długomiłą). Pierwotnie zamierzano wybudować dziewięć budynków mieszkalnych, przedszkole, pawilon handlowy oraz szkołę. Jednak z przedszkola zrezygnowano i zamiast niego powstał wieżowiec od ul. Obozowej. Cenniejsze okazały się mieszkania niż tak potrzebna placówka przedszkolna.
Z uwagi na to iż osiedle, podobnie jak osiedle Kasprzaka, budowane było z elementów prefabrykowanych, mieszkańcy borykali się z podobnymi problemami, jak na wspomnianym wcześniej osiedlu Kasprzaka. Była to przede wszystkim wilgoć w mieszkaniach spowodowana niesolidnością ekip budowlanych, nieszczelną stolarką okienną itp.
W 1961 w „Życiu Osiedli WSM” ukazała się informacja o samowolnym pomalowaniu logii na różne kolory przez lokatorów. Kierownik administracji ob. Kudas zmuszony jest zwrócić uwagę mieszkańców, że zgodnie z obowiązującymi przepisami nie wolno i nie należy tego robić z uwagi na tzw. wystrój architektoniczny budynku. Nadmienię, że wszystkie budynki osiedla pierwotnie były pomalowane na szaro. Kolor raził po oczach i pokazywał, że niewiele trzeba, aby uatrakcyjnić wygląd osiedla.
KOŁO – GÓRCZEWSKA
Inne wolskie osiedle odkupione od SRN zlokalizowane jest między ul. Górczewską, ks. Janusza, Astronomów i Ciołka. Z chwilą zakupu osiedla dwa pierwsze budynki były już z wydanymi przez urząd przydziałami mieszkań. Dopiero mieszkania w pozostałych domach spółdzielnia mogła przydzielać swoim członkom. Do budowy domów użyto elementów prefabrykowanych, co skutkowało podobnym szeregiem usterek. W „Życiu Osiedli WSM” ukazała się relacja z pierwszego zebrania mieszkańców, na którym lokatorzy zgłaszali swoje zastrzeżenia: Odpryski na ścianach, zacieki, szpary na szerokość palca w drzwiach i oknach, popsute zamki, nierówne listwy podłogowe, cieknące grzejniki, nieszczelne przewody c.o. Mieszkania są brzydko i niedbale pomalowane, w wielu klepka stoi sztorcem. Wśród zgłaszanych postulatów był montaż krat w mieszkaniach na parterze, a także dostarczanie ciepłej wody częściej niż trzy razy w tygodniu.
Przepraszam, że tak często piszę o usterkach, najczęściej wynikających z indolencji ekip budujących niż z niedoskonałości technologii, ale chciałbym abyśmy zdali sobie sprawę w jakich realiach przyszło żyć w tamtych latach. Z jednej strony przeżywano ogromną radość z samego faktu otrzymania mieszkania, a z drugiej trzeba było przez wiele lat borykać się z problemami wynikających z tego, że komuś na budowie nie chciało się dobrze wykonywać swoich obowiązków.
A o pozostałych osiedlach WSM przeczytacie Państwo w następnym numerze „Życia WSM”.
Tomasz Pawłowski
Artykuł ukazał się w numerze 4/2021 „Życia WSM”